Na zabytkowych cmentarzyskach przyklejonych do centralnej części Kairu i wzgórz Mokattan żyje według egipskich danych ponad dwa miliony ludzi. To około 10 proc. ludności aglomeracji kairskiej – największej w Afryce i w świecie arabskim.
To dzielnice biedoty i opinia, że “miasto umarłych” to bardzo niebezpieczne miejsce spowodowała, że cudzoziemcy niezwykle rzadko tam zaglądają.
Inni mieszkańcy Kairu też omijają to miejsce szerokim łukiem. Milionowe slumsy to nic nadzwyczajnego we współczesnym świecie, ale fakt, że powstały na cmentarzu i przybrały tak gigantyczne rozmiary, to ewenement na skalę światową. Nie ma w tym jednak przypadku. Egipt ma ropę, gaz, złoto, najcenniejsze starożytne zabytki, Nil, Kanał Sueski, Morze Czerwone i Śródziemne, ale mimo tego duża część ludności żyje w skrajnej biedzie.
Największe szanse, by się utrzymać, coś zarobić, są w Kairze. W śródmieściu. Bez pieniędzy też trzeba gdzieś mieszkać. Wielkie cmentarzyska okazały się ku temu idealne.
Z pomocą przyszła też ich zabytkowa architektura. Małe budynki, w których znajdują się grobowce, dzisiaj służą za mieszkania. Do grobowców nieraz dobudowano nowe pomieszczenia. Z miasta pociągnięto prąd i wodę. Nielegalnie i za darmo.
Są sklepiki, bary, punkty usługowe, komunikacja publiczna, a nawet szkoły. Mieszkańcy zajmują się handlem, usługami, drobnymi pracami wykonywanymi w mieście, zbieraniem surowców wtórnych, poszukiwaniem jedzenia, żebraniem, kradzieżami.
To wszystko umożliwia bliskość centrum Kairu. Gdyby nie ta lokalizacja, “miasta umarłych” by nie było. A tak naprawdę miasta żywych w mieście umarłych.